N   O   C   L   E   G    I     W     G   Ó   R   A   C   H   -   B   I   E   S   Z   C   Z   A   D   Y     T   A   T   R   Y     B   E   S   K   I   D   Y    -    K    A    R    P    A    T    Y

karpaty logo

Kliknij + i poleć naszą stronę dziękujemy :-) ;)


| STRONA GŁÓWNA | KARPATY | RUMUNIA | UKRAINA | SŁOWACJA | POLSKA | WĘGRY | AUSTRIA | CZECHY
R                E                K                L                A                M                A


karpaty zdjęcie tygodnia LOSOWE ZDJĘCIE
karpaty galeria Więcej zdjęć w galerii
karpaty galeria Najnowsze zdjęcia
karpaty galeria Najczęściej oglądane
karpaty galeria Najlepiej oceniane
karpaty wstep WSTĘP
noclegi karpaty NOCLEGI NAJNOWSZE
karpaty Karpaty
karpaty galeria Galeria zdjęć
karpaty flora Fauna Karpat
karpaty flora Flora Karpat
karpaty artykuły Ciekawe artykuły
karpaty wydawnictwa Ciekawe wydawnictwa
karpaty relacje Karpackie relacje z wypraw
karpaty księgarnia Karpacka księgarnia
linki Ciekawe strony
karpaty kontakt KONTAKT
karpaty reklama REKLAMA
karpaty polska POLSKA
karpaty polskie góry Góry podział na pasma
karpaty polskie artykuły Przewodnik
noclegi karpaty NOCLEGI POLSKA
karpaty polskie galeria Galeria
karpaty polskie mapy Mapy
polska forum Forum Bieszczady i inne
karpaty księgarnia Księgarnia - Polska
karpaty rumunia RUMUNIA
karpaty rumuńskie KARPATY RUMUŃSKIE
karpaty rumuńskie góry Góry podział na pasma
karpaty artykuły Przewodnik
Atrakcje na mapie Atrakcje na mapie
noclegi karpaty NOCLEGI RUMUNIA
karpaty rumuńskie galeria Galeria
mapy rumunia Mapy
rumunia forum Forum Rumuńskie
rumunia Grupa RUMUNIA na Fb
karpaty księgarnia Księgarnia - Rumunia
rumunia webcam Webcam w Rumunii
karpaty słowacja SŁOWACJA
karpaty słowackie góry Góry podział na pasma
karpaty słowackie artykuły Przewodnik
noclegi karpaty NOCLEGI SŁOWACJA
karpaty słowackie galeria Galeria
karpaty słowackie mapy Mapy
słowacja forum Forum Słowackie
karpaty księgarnia Księgarnia - Słowacja
karpaty ukraina UKRAINA
karpaty ukraińskie Góry podział na pasma
karpaty artykuły Przewodnik
noclegi karpaty NOCLEGI UKRAINA
karpaty ukraińskie galeria Galeria
Karpaty mapa Bieszczady Wschodnie Mapy
Pogoda Zakarpacie Pogoda na Zakarpaciu
Karpaty ukraińskie szlaki Nowe szlaki
rumunia forum Forum Ukraińskie
karpaty księgarnia Księgarnia - Ukraina
Numery ratunkowe HRPZ Numery ratunkowe HRPZ
zdjęcie tygodnia
Lawiny
karpaty węgry WĘGRY
karpaty węgierskie KARPATY WĘGIERSKIE
karpaty artykuły Przewodnik
noclegi karpaty NOCLEGI WĘGRY
karpaty węgierskie Góry podział na pasma
karpaty węgierskie mapy Mapy
karpaty księgarnia Księgarnia - Węgry
karpaty czechy CZECHY
karpaty czeskie Góry podział na pasma
karpaty artykuły Przewodnik
noclegi karpaty NOCLEGI CZECHY
karpaty księgarnia Księgarnia - Czechy
karpaty austria AUSTRIA
karpaty austriackie KARPATY AUSTRIACKIE
karpaty artykuły Przewodnik
karpaty austria Góry podział na pasma
karpaty księgarnia Księgarnia - Austria
Nowości na forum NOWOŚCI NA FORUM
karpaty czechy FACEBOOK
karpaty współpraca WSPÓŁPRACA
karpaty
I Twój materiał może znaleźć się w portalu Karpaty.travel.pl. Masz pomysł na ciekawy artykuł, relację z wyprawy, wyjazdu czy wycieczki ? Swoimi wrażeniami możesz podzielić się na łamach naszego serwisu. Wystarczy wyslać na adres mailto:
redakcja@karpaty.travel.pl materiał, zdjęcia i oświadczenie, że Jesteś autorem a my po weryfikacji zamieścimy go w odpowiednim dziale.
karpaty reklama google REKLAMA
Karpaty aktualności POLECANE ARTYKUŁY
Karpaty aktualności ARTYKUŁY I AKTUALNOŚCI
Loading
Deprecated: Array and string offset access syntax with curly braces is deprecated in /usr/home/irasstrony3/domains/karpaty.travel.pl/public_html/nw/upload/functions.php on line 1798 Deprecated: Array and string offset access syntax with curly braces is deprecated in /usr/home/irasstrony3/domains/karpaty.travel.pl/public_html/nw/upload/functions.php on line 1801 Deprecated: Function get_magic_quotes_gpc() is deprecated in /usr/home/irasstrony3/domains/karpaty.travel.pl/public_html/nw/upload/functions.php on line 517 Deprecated: Function get_magic_quotes_gpc() is deprecated in /usr/home/irasstrony3/domains/karpaty.travel.pl/public_html/nw/upload/functions.php on line 517 Karpaty Portal Internetowy www.karpaty.travel.pl noclegi i przewodnik

Rumuńska jesień – wrzesień 2010 2011-09-19 18:24:24 CEST

Wyjazd planowany już dużo wcześniej, nie jedna wizyta w leśniczówce Marcina i Ewy. Ewa – żona Marcina zezwoliła w końcu na wyjazd świeżemu tatusiowi. Zostawił swoje pociechy w Bystrem na całe dwa tygodnie. Aga miała zaliczyć właśnie swoją trzecią podróż do kraju Drakuli a po raz pierwszy w te strony jechała ekipa drugiego samochodu. Jaro (Jarosław) Arleta (Paleta) to nasi znajomi, ale bez terenówki za to ich znajomi posiadają Tyrana z wielką fają, ale bez wyciągarki za to z hi liftem i szpadlem do zakopywania odchodów. Ludzik (Lodzik) i Piotrek (Siny & Kudłaty) to znajomi Jarosława i Palety.

Dzień 1 (11.09.2010) W szponach niedźwiedzia


Wyświetl większą mapę

Jak tylko zrobiło się widno pod leśniczówkę w Bystrem podjechał biały Tyran z wielką fają i obudził wszystkich lepiej niż budzik, bo na wyposażeniu nie posiadał też tłumików. Ci co się nie znali to się poznali, wypiliśmy kawę i spakowaliśmy ostatnie tobołki. Gdy ruszaliśmy w kierunku Przeł. Żebrak Marcin pozostawił na ganku leśniczówki płaczącą Ewe, zrobił jej zdjęcie na pożegnanie i już gnaliśmy po wyboistej w kierunku Słowacji.

Płacząca Ewa na ganku leśniczówki.

Słowacja, Węgry i jesteśmy w Rumunii, zaraz za granicą kupujemy winiety. Jak to w takich miejscach pojawiają się zaraz mali Cyganie i próbują coś wysępić. U nas nic nie wskórali więc skupiają się na aucie Kudłatego, którego dzielnie pilnuje Jarosław. Pozwala dzieciakom włączać światła, kierunkowskazy i inne przełączniki, w tym czasie druga część cyganków próbuje już otworzyć bagażnik. Na szczęście jesteśmy już z winietami i opuszczamy dzieciarnie z niezbyt szczerymi zamiarami.

Auto Kudłatego opanowują mali Cyganie.

Jako, że z Marcinem lubimy sobie pożartować, pojeździć po kimś już wiedzieliśmy, że będziemy mieli pole do popisu z nowymi uczestnikami wyprawy. Na pierwszy ogień idą ostrzeżenia przed niedźwiedziami i ich atakami na turystów. Zalecenia typu, że trzeba wszelkie jedzenie trzymać w samochodzie a ogień podtrzymywać jak najdłużej, najlepiej całą noc. Nawet nie spodziewaliśmy się, że jeszcze dzisiaj będziemy mieli okazję podnieść trochę adrenalinę.

Celem pierwszego dnia miały być góry Tibles i szczyt o tej samej nazwie. Kiedyś w Google wypatrzyłem, że jest tam jakiś wyjazd i w planach mieliśmy go odkryć. W Seini zrobiliśmy zaprowiantowanie, wypłaciliśmy środki płatnicze, uraczyliśmy się dobrą kawą i już jechaliśmy dalej w kierunku Tibles.

Miasteczko Seini.

Idziemy na zakupy.

Jeszcze kawa i dalej w drogę.

W końcu dotarliśmy w góry, szczyt Tibles zaplanowaliśmy zaatakować od miejscowości Fiad doliną rzeki o tej samej nazwie. Gdy mijaliśmy ostatnie zabudowania przysiółków Fiad nadarzyła się okazja wprowadzić trochę strachu do wyprawy. Prosto na nas biegła krowa z zakrwawionym ryjem a kilkadziesiąt metrów za nią kilku tubylców uzbrojonych w siekiery i kije, prawdopodobnie miał miejsce jakiś nie udany ubój i krowisko wyrwało się ze szponów śmierci. Biegło w szale prosto na nas, udało mi się ją jakoś minąć ale Piotra zepchnęła do rowu. Jechaliśmy jako pierwsi więc zanim Piotrek wygrzebał się z rowu zatrzymaliśmy się przy oprawcach krowy spytać się, czy dobrze jedziemy, ale mieli oni na głowie swoje problemy więc na odczepne powiedzieli da da. Dalej na naszej drodze stanął załadunek drewna, więc zarządziliśmy przerwę zanim nie załadują samochodu. Druga ekipa przyszła do nas z pytaniem co się stało tej krowie ? Odpowiedź z naszej strony mogła być tylko jedna - zaatakował ją niedźwiedź a biedni chłopi siekierami i kijami ledwo go odpędzili. Nasze zatrzymanie się przy nich wytłumaczyliśmy tym, że nas ostrzegali przed niebezpieczną bestią. Ekipa Kudłatego niby to nie dowierzała, ale cel został osiągnięty. Podeszliśmy do leśniczego nadzorującego załadunek drewna i pokazaliśmy mu na naszej mapie gdzie chcemy dojechać, nie miał dla nas dobrych wieści, stwierdził, że od tej strony nie ma wyjazdu na Tibles, owszem jest ale od całkiem innej strony. Pokazał nam na swojej mapie leśnej którędy, ale było już za późno by zawrócić i objeżdżać masyw od drugiej strony. Gdy samochód z drewnem w końcu odjechał podążyliśmy jeszcze kawałek stokówką w górę rzeki, ale droga po jakimś czasie faktycznie się skończyła. Zawróciliśmy kilkaset metrów w dół potoku na wcześniej upatrzoną na nocleg polankę. Rozłożyliśmy namioty i zapłonęło pierwsze ognisko po chwili uniósł się w powietrzu zapach pieczonej kiełbasy. Na dobranoc przypomnieliśmy o środkach ostrożności w temacie niedźwiedzi, by nowym uczestnikom dobrze się spało ;p.

Pierwszy biwak w Górach Tibles.

I pierwsze ognisko.

Dzień 2 (12.09.2010) Gdyby kózka nie skakała to by błotnika nie zarysowała

Ranek przywitał nas piękną pogodą, ale po wczorajszym całym dniu jazdy wstawanie przychodziło bardzo opornie. Marcin krążył już po okolicznych polanach w poszukiwaniu ciekawych roślinek, lecz florgazmu nie przeżył. Po porannej kawie zjedliśmy śniadanie i po złożeniu namiotów byliśmy gotowi do przebazowania się w góry Rodniańskie.

Poranek w Górach Tibles.

Powoli obozowisko budzi się do życia.

Jednym wstawanie przychodzi łatwo innym już nie tak bardzo.

Marcin to wszystko obserwuje z góry.

Wszyscy już na nogach – kawa, śniadanie i wdrogę.

Wracaliśmy bardzo urokliwą doliną potoku Fiad. Nad jego brzegami na polankach przycupnęły stare drewniane chatki i zabudowania gospodarskie. Miejsce tak klimatyczne, że chyba wszyscy myśleliśmy o tym samym – fajnie by było mieć tutaj taką chatkę. Czas tu jak by wolniej płyną, koło stogów siana pasą się krowy i konie ech sielanka. Dojechaliśmy w końcu do głównej drogi i podjechaliśmy do Telciu na zakupy. Miasteczko tętniło życiem bo akurat skończyła się msza i wszyscy opuścili kościół. Skusiliśmy się jeszcze na kawę w barze obok kościoła i ruszyliśmy w kierunku Romuli.

W dolinie Fiad.

Miasteczko Telciu.

W Romuli odnaleźliśmy drogę na Przełęcz Pietrii (1196m) z której mieliśmy zamiar odbić w prawo na szczyt Batrana (1710m). Droga na przełęcz okazała się nawet o dobrej nawierzchni, więc w miarę szybko osiągnęliśmy Pasul Pietrii, ale droga w kierunku masywu gór Rodniańskich nie wyglądał za ciekawie. Skręciliśmy w prawo pnąc się stromo pod górę, aż do momentu rozwidlenia się drogi. Na wprost masakra, objazd prawą stroną niewiele lepszy, skręciliśmy w prawo ale bardzo stromy i pochyły podjazd spowodował obsunięcie się auta, które zatrzymało się na pryzmie ziemi. Do przodu nie było szans ruszyć, więc powoli rozpoczęliśmy się wycofywać masakrując przy tym trochę przedni błotnik samochodu, w walce poległ również chlapacz, który udało się potem odszukać w błocie. Przed kolejną próbą podjazdu Marcin wyruszył na zwiad, gdy powrócił potwierdził nasze przypuszczenia, że tą drogą nie wyjedziemy na masyw.

Pasul Pietrii.

Próba podjazdu na masyw.

Niestety nie udana.

Więc pora na odwrót.

Nie było sensu się napinać i niepotrzebnie ryzykować, zawróciliśmy i zjechaliśmy na Przełęcz Pietrii, która okazała się fajnym miejscem na biwak. Popatrzyliśmy w mapy i uzgodniliśmy, że rozbijamy obóz, w którym zostanie jakiś ochotnik i pójdziemy na nogach na Batrane (1710m). Rano natomiast zaplanowaliśmy wyjście na szczyt po drugiej stronie przełęczy Mencelul Raios (1703m). Pogoda była iście letnia, więc po rozbiciu namiotów słonko nas tak rozleniwiło, że każdy gdzieś zaległ. W końcu w góry wyszedł Marcin z Kudłatym, Lutkiem i Agnieszką, w obozie zostałem ja z Arlettą i Jarkiem. Gdy ekipa wyruszyła jeszcze chwile rozkoszowaliśmy się wrześniowym słońcem, aż w końcu przyszła pora zatroszczyć się o opał i rozpalić ognisko. Drużyna Marcina nie wracała domyśliłem się, że zostaną na górze na zachód słońca. Z czasem zacząłem żałować, że jednak nie ruszyłem swoich czterech liter, bo po południu zrobiła się ładna widoczność, piękne chmury, więc na pewno mają tam super widoki.

Obmyślamy plany na resztę dnia.

Rozbijamy biwak i odpoczywamy.

Pora zatroszczyć się o opał.

W końcu zapłonęło ognisko.

Zaszło słońce i dzień chylił się ku końcowi.

I się nie myliłem i było czego żałować. Wyszli na Bartana zalegli w trawie i sycili się widokami Pietrosula oczekując na zachód słońca. Im bliżej zachodu tym robiło się chłodniej co spowodowało dużą przejrzystość powietrza, otworzyły się widoki na Czarnohorę i góry Kelimeńskie. Gdy słońce skryło się za horyzont i niebo przestało płonąć zeszli do obozu przynosząc dorodne prawdziwki, które wcześniej wypatrzyli po drodze. Od tego dnia mimo iż było ciepło jeździliśmy na włączonym ogrzewaniu, susząc na kratce odszraniania przedniej szyby coraz to nowe zbiory borowików. Sposób się sprawdził po jednym dniu dmuchania gorącym powietrzem i oddziaływaniu promieni słonecznych prawdziweczki robiły się suche jak pieprz po czym lądowały w hermetycznym szklanym naczynku. W aucie mimo otwartego dachu i szyb przez całą wyprawę unosił się zapach suszonych grzybów.

I kilka fotografi z wycieczki na Bartana.

Dzień 3 (13.09.2010) Orzechówka Łukasza daje nieźle w Łeb


Wyświetl większą mapę

Rano po kawie i szybkim śniadaniu przyszła kolej na następną wycieczkę, tym razem na zachód, na skraj gór Rodniańskich. Z Marcinem jako pierwsi byliśmy gotowi do wyjścia, ale drugi skład jeszcze delektował się porannym posiłkiem, więc wyruszyliśmy we dwoje, reszta miała nas dogonić, na pilnowanie obozu została solidarnie wybrana Agnieszka. Drogą zrywkową w potwornym błocisku osiągnęliśmy polanę Preluca, tutaj droga się rozwidlała, wybraliśmy opcję lewicową. Jak się potem okazało prawicę wybrali łodziaki. Sam wierzchołek szczytu Mencelul Raios okrążyliśmy trawersem, gdyż był bardzo skalisty i zalesiony, nie było sensu się na niego w drapywać. Szliśmy dalej połoniną na zachód aż do polany La Jgheaburi, skąd mogliśmy sobie popatrzeć na masyw Tibles, który nie udało nam się osiągnąć pierwszego dnia. Po drodze dołączył do nas Kudłaty, Jaro z Arlettą mieli spore opóźnienie do tego wybrali opcję prawicową, więc spotkaliśmy się z nimi już w obozie.

Kilka fotografi z porannej wycieczki.

Gdy wróciliśmy na przełęcz okazało się, że robotnicy leśni urządzają sobie na naszej polance plac zrywkowy, zwinęliśmy więc namioty i ruszyliśmy na północ. Z Przeł. Pietrii postanowiliśmy zjechać do Moisei, droga już nie była tak dobra jak od drugiej strony, ale bardzo widokowa. Jak ktoś chciałby wybrać się autem osobowym na przełęcz lepiej to zrobić wariantem od południa z miasteczka Romuli. Dojechaliśmy do polany Iza, nazwa pochodzi od źródeł rzeki o tej samej nazwie, które znajdują się w okolicy. Na polanie kilka zabudowań i suszące się siano na pięknych łąkach, położonych na okolicznych wzgórzach. Wjechaliśmy z powrotem w las i malowniczą doliną Izy dojechaliśmy do wysoko położonego przysiółka miejscowości Moisei. Rozpościerała się tutaj piękna panorama na góry Marmaroskie i Rodniańskie z Pietrosulem na pierwszym planie.

Polana Iza.

Zatrzymaliśmy się tutaj na kilka zdjęć.

Dla takich sielskich widoków warto zrobić przerwę.

Następny przystanek w górnej części Moisei z widokiem na Góry Marmaroskie.

I Góry Rodniańskie.

Z Moisei udaliśmy się do Borsy, zatrzymaliśmy się w centrum by zrealizować moją zachciewajkę. Po kilku wyprawach do Rumunii wpadłem na wspaniały pomysł pod hasłem „internet jest wszędzie”. W kraju Drakuli faktycznie można powiedzieć, że jest wszędzie bo punkty WI FI są praktycznie w każdej wiosce, nie mówiąc już o miastach. Polska pod tym względem jest daleko w tyle. Ale nie ma Wi FI na Rumuńskich połoninach, jeszcze w Polsce dowiedziałem się czy mój modem iplusa ma jakieś sim luki – podobno nie ma, więc wymyśliłem sobie, że kupie starter rumuńskiej sieci, bez abonamentu z opłatą za transfer. W Orange nas zlali twierdząc, że nie mają takiej usługi, po czym trafiliśmy do Vodafone gdzie potraktowano nas profesjonalnie. Co prawda karta sim Vodafone w modemie iplusa nie działała ale zainwestowałem w rumuński nowy modem i zostałem szczęśliwym posiadaczem rumuńskiego mobilnego Internetu. Do wyboru są różne opcję transferu ja wybrałem 2GB na miesiąc koszt niecałe 40zł. Jak się potem okazało w następnych dniach inwestycja była warta, pomijając fakt, że siedziałem sobie gdzieś na połoninach, przy płonącym ognisku i przekazywałem bieżące fotki online, to szybkość transferu była szokująca. Praktycznie wszędzie w górach powyżej granicy lasu, gdzie tylko był zasięg gsm Internet chodził w HSDPA więc jak najwolniejsza neostrada, swobodnie można było rozmawiać przez video skype.

Z Borsy ruszyliśmy w kierunku Przeł. Prislop, zaraz za miastem machają autostopowicze a widząc polskie rejestracje pojawia się na ich twarzach wielka radość, po czym poznajemy, że są to na pewno Polacy. Nie mamy niestety wolnych miejsc a nasze przypuszczenia są trafne bo na przełęczy doganiają nas stopem – busem też z Polski. Dłuższa pogawędka pamiątkowe zdjęcia i nowa nawiązana znajomość. Autostopowicze wybierają się na pasmo graniczne gór Marmaroskich a właściciele busa na Bukowinę, tam gdzie i my. Ekipie z naszego składu łódzkiego dajemy chwilę na pobuszowanie po przełęczy, my od niechcenia pstrykamy kilka fotek bo miejsce już tyle razy odwiedzane, że nie ma sensu powtarzać tych samych ujęć Zresztą były to już ostatnie zdjęcia w tym dniu bo do Pojany Mikuli dotarliśmy już o zmroku. Po drodze wstąpiliśmy też do Carlibaby, gdzie zatrzymaliśmy się jak zwykle na tradycyjną bukowińską zupę – (Ciorba radauteana), chyba najsmaczniejsza zupa jaką jadłem. Potem już z jednym przystankiem Campalungu na zakupy dotarliśmy do Pojany Mikuli. Celem naszego przyjazdu do polskiej wioski było dostarczenie książek które udało się pozyskać w akcji opisanej tutaj: http://www.karpaty.travel.pl/index.php? ... &fn_id=380 .

Gdy zajechaliśmy na miejsce robiło się już powoli ciemno, wpadlismy na chwilę do Łukasza, który prowadzi tu w swoim domu punkt informacji turystycznej i po przywitaniu podjechaliśmy nad potok rozbić obóz w ostatnich blaskach dnia. Po chwili przyszedł do nas Łukasz pomógł w zorganizowaniu opału my zaprosiliśmy go na ognisko. Lutka z Arletą przygotowały jakiś magiczny napój z wódki i mleka, Łukasz spróbował po czym udał się do domu po swój magiczny napój. Magicznym napojem Łukasza była własnej roboty orzechówka miała z 70 volt więc w krótkim czasie towarzystwo stało się bardziej rozmowne a co wytrwalsi, wytrwali w tej rozmowie prawie do świtu i dnia następnego nie byli w najlepszej formie.

Przystanek na Przeł. Prislop.

Docierają autostopowicze.

Kilka widoczków.

I ruszamy w dalszą drogę.

Dzień 4 (14.09.2010) Bunz, żętyca i wielkie sranie.


Wyświetl większą mapę

Po prawie całej nocy z Łukaszem przy orzechówce jakoś ciężko się wstawało, ale nie było wyjścia, byliśmy umówieni na 10 rano w szkole na przekazanie książek. Wypiliśmy szybko kawę, złożyliśmy namioty i ruszyliśmy w kierunku szkoły. W tym czasie skład drugiego auta miał sobie zobaczyć dwa monastyry: Humoru i Voronet. W szkole spotkaliśmy się z siostrą Łukasza, która uczy tu języka polskiego, wnieśliśmy pudła z książkami i odebraliśmy dyplomy dla wszystkich, którzy byli zaangażowani w akcję. Dobrą godzinę spędziliśmy jeszcze na rozmowach w szkole po czym Łukasz zaciągnął nas do domu na śniadanie. Na pożegnanie dostaliśmy jeszcze wielką butlę orzechówki i ruszyliśmy do Gury Humoru, gdzie byliśmy umówieni z resztą ekipy. Po drodze wytarzaliśmy się jeszcze w trawie fotografując łąkę zimowitów i okoliczne poletka z suszącym się sianem.

Poranek na biwaku w Pojanie Mikuli.

Przed polską szkołą w Pojanie Mikuli.

Przekazanie książek dla szkoły.

W gościnie u Łukasza.

Na łące zimowitów.

W Gura Humoru dokonaliśmy zakupów oraz jeszcze gorące wielkie tutejsze precle. Na ten dzień zaplanowaliśmy biwak w górach Stanisoarei, postanowiliśmy je przeciąć drogą prowadzącą przez Przeł. Tarnita (1161m) i jak znajdziemy tam jakieś fajne miejsce to na niej zanocować. Podjechaliśmy do Frasin gdzie odbiliśmy na południe mijając miejscowości Stulpicani i Ostra. Ostra to dawna osada górnicza, opuszczone budynki przemysłowe, hałdy i inne pozostałości po dawnej świetności. Miejsce wyludnione tylko środkiem drogi spaceruje jakaś krowa. Zaraz za wsią napotykamy na nieczynny szyb górniczy, napis nad szybem (Lesu Ursului) nie zachęca do wejścia do środka. Zaliczamy z Marcinem kilka korytarzy i wracamy do auta po czym podjeżdżamy już na przełęcz. Niestety na górze okazuje się, że jest zalesiona i nie decydujemy się na biwak w tym miejscu. Zjeżdżamy na zachodnią część gór Stanisoarei do głównej drogi DN 17B. W Brosteni w barze zatrzymaliśmy się na kawę, pijąc ją wypatrzyliśmy fajne wzgórza nad miejscowością a przez ich grzbiet ciągnącą się drogę, postanowiliśmy tam poszukać nowego miejsca na biwak. I znowu klapa, pokręciliśmy się trochę po polnych drogach ale drogi na szczyty nie odnaleźliśmy. W Borca skręcamy znowu na wschód wyjeżdżając z powrotem na masyw Satnisoarei nasz cel to następna przełęcz o nazwie Stanisoara (1235m). Mamy już dziś dosyć telepania się autem więc postanawiamy, że co by nie było na górze nigdzie więcej się nie ruszamy. Pniemy się mozolnie, serpentynami do góry drogą raczej nie przeznaczoną dla aut osobowych z wyłączeniem Dacii oczywiście. Na GPS widać, że przełęcz powinna być odkryta i widokowa, w końcu wyjeżdżamy z lasu i ukazuje się nam przepiękna połonina.

Ostra – krajobraz pokopalniany.

Opuszczony szyb kopalni.

Kawa w Brosteni.

Przełęcz Stanisoara.

Tu zostaniemy.

Znaleźliśmy dogodne i równe miejsce na biwak i rozpoczęły się prace obozowe i rozbijanie namiotów. Jaro naprawiał pęknięty pałąk a dziewczyny jak zwykle utonęły w garach. Jako, że ich zamiłowanie do gotowania w plenerze namiętnie od kilku dni fotografowałem, gdy tylko sięgnęliśmy z Marcinem po aparaty w naszą stronę posypały się niecenzuralne słowa. Gdy kobiety przygotowywały strawę pokręciliśmy się chwile po pobliskich pagórkach w celach fotograficznych a dłuższą wycieczkę postanowiliśmy uskutecznić po obiadokolacji. Naszej krzątaninie z uwagą przyglądały się psy pasterskie, krowy, owce i kozy a z oddali pasterze. Zjedliśmy co nieco, pozgrywaliśmy zdjęcia z aparatów i z Marcinem ruszyłem połoniną na północ w kierunku licznych szałasów pasterskich. Jaro i Kudłaty wzgardzili małą kupką suchych gałęzi w pobliżu i ruszyli Tyranem stokówką do lasu po grubszy opał na ognisko.

Kilka fotek obozu.

I okolica obozu.

Z Marcinem ruszyliśmy połoniną na północ fotografując okoliczny krajobraz, minęliśmy pierwsze zabudowania pasterskie a za następnym wzgórzem naszym oczom ukazały się następne. Pasterze zaganiali właśnie owce do koszaru, stwierdziliśmy, że fajnie by było gdyby udało się sfotografować proces dojenia, po jakimś czasie nasze życzenie się spełniło. Gdy podeszliśmy bliżej, przyjacielskim gestem zostaliśmy zaproszeni do zagrody a po chwili do wnętrza bacówki. W środku zostaliśmy poczęstowani serem i żętycą, porcja była tak duża, że oczywiście jej nie zjedliśmy. Myśląc o naszych współtowarzyszach postanowiliśmy zakupić trochę sera na kolacje. Po chwili wielki jego kawał został odkrojony, lecz zapłata gotówką ich nie interesowała, na migi tylko spytali czy mamy coś do picia i nie chodziło im o wodę. Ze smutkiem wytłumaczyliśmy, że mamy tylko piwo, ta wiadomość też ich ucieszyła. Ustaliliśmy w końcu, że weźmiemy ser a oni jak wydoją owce przyjdą do nas po piwo. Wykorzystując braterską atmosferę spytałem czy możemy im zrobić zdjęcia podczas dojenia, ku naszej radości zgodzili się. Zrobiliśmy sesję zdjęciową a całości klimatu dostarczyło jeszcze zachodzące słońce. Wzięliśmy ser i ruszyliśmy w kierunku obozu razem z Agnieszką, która dołączyła do nas w trakcie ceremoniału dojenia.

Ruszamy na rekonesans po okolicy.

Nasze obozowisko z góry.

Bacówkowe życie.

A wokoło piękne krajobrazy.

W bacówce dojrzewają sery.

W końcu nadchodzi pora dojenia.

Trzeba powoli wracać do obozu.

Wróciliśmy do namiotów w tym samym czasie nadjechał transport opału, więc po chwili zapłonęło ognisko. Posiedziałem jeszcze chwilę w plenerowym biurze szykując fotki do wrzucenia na forum i gdy zrobiło się ciemno siedzieliśmy już wszyscy przy ogniu wyczekując pasterzy. W końcu przyszli z wiadrem żętycy więc nastąpiła ogólna degustacja ale nawet w tyle osób nie udało się opróżnić wiadra, więc reszta została zassana do plastykowej butelki. Pasterze otrzymali 2 l Ciukasa i paczkę Cameli, zasiedli z nami przy ogniu, bariera językowa jednak spowodowała, że długo u nas nie zabawili. Moja wielokrotna degustacja produktów pasterskich w końcu dała o sobie znać i co jakiś czas musiałem opuszczać towarzystwo zwiedzając pobliskie zarośla. Powoli wszyscy się wykruszali aż zostałem sam przy ognisku a raczej w sporej odległości od niego w pozycji Małysza, trzymając się trawy podziwiałem gwieździste niebo z nadzieją, że to już ostatni raz i prześpię spokojnie noc.

Jedzie opał.

Ognisko będzie porządne.

Jeszcze tylko chwila na internet.

I wizyta pasterzy przy ognisku.

Dzień 5 (15.09.2010) Gdzie jest zamek ?


Wyświetl większą mapę

Piękny wschód słońca wygonił wszystkich z namiotów, morze mgieł rozlało się w dolinach więc było co podziwiać. Jedynie potworny, zimny wiatr był nieprzyjemny, ale nie dla wszystkich. Kudłaty w końcu miał okazję wyciągnąć z samochodu swój wielki latawiec. Swoją drogą zastanawiałem się co on jeszcze zabrał do tej Rumunii. Nie zdziwił bym się jak by podczas jakiegoś biwaku nad potokiem wyciągnął kajak raftingowy. Wiatr był tak silny, że kudłaty więcej czasu spędził nad ziemią niż na jej powierzchni. Słońce już w całości pojawiło się nad górami, ale wiatr nie ustępował, więc śniadanie jedliśmy schowani za samochodem i czym prędzej zwinęliśmy namioty by zjechać do zacisznego lasu. Druga część ekipy była jeszcze w proszku, więc umówiliśmy się, że nas dogonią po drodze a my powoli, z przerwami na focenie zaczniemy już zjeżdżać do głównej drogi.

Wyprawa na wschód słońca.

W końcu się pojawia.

W tym czasie doliny zalewają morza mgieł.

Kudłaty próbuje latać.

I nawet mu się to udaje.

W lesie zagłębiliśmy się w poranne mgły a już prawie na dole na pierwszej polanie słońce zaczęło się przedzierać a mgły opadać. Las pokrył się rosą, która przepięknie mieniła się w pierwszych promieniach słonecznych. Ten widok zatrzymał nas na dłużej, nie mogliśmy nacieszyć oczu i obiektywów aparatów. Podczas sesji zdjęciowej Marcin ubrany był w swój zielony strój leśniczego co wzbudziło ciekawość u miejscowego leśniczego, który właśnie nas mijał. Zatrzymał się i zaczął zadawać dziwne pytania czy tu polujemy, nasze łowy były bezkrwawe więc pojechał dalej. My powoli zjechaliśmy całkiem na dół, we wsi dogoniła nas już reszta składu więc mogliśmy ruszyć już szybciej w kierunku Gór Ceahlau.

Poranny las.

Powoli słońce wygrywa z mgłami.

Odsłaniają się sielskie widoki.

W Borce na małym warzywniaku uzupełniliśmy owoce i warzywa i podjęliśmy decyzję co dalej. Docelowo następnym głównym punktem było Balea Lac w Fogaraszach. Jednak to spory skok i moglibyśmy tam zajechać już po zmroku. Po drodze mieliśmy jeszcze Góry Ceahlau i wąwóz Bicaz, my już tu byliśmy nie raz, ale skład drugiego auta nie. Dodatkowe postoje w tych miejscach już całkiem przekreślały skok w Fogarasze. Postanowiliśmy więc w tym dniu dojechać w Góry Baraolt na wypatrzoną na mapie odsłoniętą przełęcz Vadas i w dniu następnym już na spokojnie wyjechać trasą Transfogaraską na Balea Lac. W takim razie bez pośpiechu ruszyliśmy widokową drogą wzdłuż Jez. Izvorul Muntelui mylnie nazywanym tylko przez Polaków jeziorem Bicaz. Na jednym z punktów widokowych na góry Ceahlau przywitały nas koty, zastanawialiśmy się czym je podkarmić. Po wczorajszym wieczorze pasterskim jakoś nie miałem już ochoty na żętyce, reszta wycieczki zresztą też, wiec niech sobie posrają teraz koty. Kociakom owczy napój zasmakował, po chwili do uczty dołączył jeszcze pies i wspólnie opróżnili 1,5 litra żętycy. Ostatni przystanek nad zalewem, na zaporze i po chwili zjechaliśmy do miasteczka Bicaz, gdzie zatrzymaliśmy się na uzupełnienie zapasów.

Z widokiem na Jez. Izvorul Muntelui.

Dokarmianie miejscowych psiaków i kociaków.

Zapora Jez. Izvorul Muntelui.

Za miastem zatrzymaliśmy się na kawę a drugie autko wysłaliśmy do wąwozu Bicaz by sobie na spokojnie go zobaczyli. Po kawie dogoniliśmy ich w wąwozie byli tak nim zachwyceni, że zaliczali już drugi przejazd. Zresztą nie ma się co dziwić to drugi pod względem głębokości wąwóz w Europie i chyba na każdym robi wrażenie. Jego urok psują tylko liczne stragany i tłumy ludzi. O dziwo trafiliśmy na taki okres, że było tu pusto, po sezonie na tygodniu jednak da się go na spokojnie zwiedzić. Wykorzystaliśmy ten fakt i w końcu wybraliśmy się nad osuwiskowe jeziorko Rosu, które przy poprzednich naszych wizytach było tak oblegane, że nie chciało nam się do niego schodzić. Zrobiliśmy sobie spacer jego brzegiem i wróciliśmy na górę do samochodów by ruszyć w dalszą drogę.

Nad wąwozem Bicaz.

Jeziorko Lacu Rosu.

Jeziorko Lacu Rosu.

W słynnym uzdrowisku Baile Tusnad zatrzymaliśmy się nie w celach kąpieli w tutejszych termach a jedynie by zobaczyć ciekawą, malowaną cerkiew. Za Bixad słaby pęcherz Arletty dał nam podczas przystanku w krzakach, możliwość sfotografowania wulkanicznych stożków gór Bodoc. Czas postoju postanowiliśmy wykorzystać na ustalenie przebiegu dalszej trasy bo powoli wjeżdżaliśmy w góry Baraolt. By dotrzeć na Przeł. Vadas musieliśmy za miejscowością Bodoc skręcić na zachód do Valea Crisului a potem już w górę szutrówką do celu. Na jednej z map w tym miejscu oznaczono ruiny jakiegoś zamku więc ucieszyliśmy się, że w pobliżu biwaku będzie jakaś atrakcja turystyczna.

Cerkiew w Baile Tusnad.

Góry Bodoc.

Po wyjechaniu na przełęcz okazało się, że na północ od niej rozciąga się przyjemna połonina, przez którą wiedzie polna droga. Góry Baraolt nie są imponujące jej szczyty rzadko kiedy przekraczają wysokość tysiąca metrów. Minęliśmy jakieś zabudowania pasterskie i jadąc dalej połoninką, której krajobraz urozmaicały pojedyncze, rozłożyste buki wypatrywaliśmy wspomnianych wcześniej ruin zamku i dogodnego miejsca na biwak. Już z okien samochodu wypatrzyliśmy, że okolica obfituje w kanie co gwarantowało nam smaczny posiłek. Ruin nie znaleźliśmy, ale miejscówkę na obóz już tak, pod rozłożystym bukiem w pobliżu sterty suchych, bukowych gałęzi szybko stanęły namioty a ciepły jeszcze dzień zachęcił wszystkich do gruntownej kąpieli. Woda w naszym prysznicu solarnym była naprawdę ciepła, więc dzisiejsze mycie było przyjemnością. W drugim aucie okazało się, że prysznic jest pusty, więc chłopaki pojechali poszukać jakiegoś źródła i zasięgnąć języka u tubylców na temat ruin zamku. Damska cześć ekipy krzątała się przy jakiś pracach obozowych, ja zabrałem aparat i ruszyłem na okoliczne pagórki, porobić trochę zdjęć i pozbierać wspomniane kanie. Po powrocie wszystkich do obozu okazało się, że mimo iż chłopaki narysowali jakiemuś miejscowemu piękny zamek na pisaku, to on nic na temat jego obecności w tej okolicy nie wiedział. No cóż może kiedyś gdzieś tu stał, ale do dzisiejszych czasów nie pozostał po nim żaden ślad. Za to wszyscy ze swoich spacerów przynieśli dużo grzybów, jako że na kolacje zakupiliśmy kiełbasę, kanie postanowiliśmy usmażyć na śniadanie. Opału mieliśmy dostatek to i trochę posiedzieliśmy przy wieczornym ognisku, po czym udaliśmy się grzecznie do namiotów.

Biwak w Górach Baraolt.

I najbliższa okolica.

Dzień 6 (16.09.2010) Cycki każdy mieć może…


Wyświetl większą mapę

Słoneczny i ciepły poranek dosyć szybko wygonił wszystkich z namiotów, tym bardziej, że zapowiadało się pyszne śniadanie. Marcin po przebudzeniu miał jakieś dziwne ciągoty, najpierw pozował z nierozwiniętymi kaniami w rękach, które wyglądały nie będę pisał jak. Potem już z rozwiniętych grzybów przyprawił sobie cycki, wytłumaczyliśmy to sobie jego sześciodniową rozłąką z Ewą i żeby mu nie było przykro też złapaliśmy za kanie pozując do zdjęć. Mimo wszystko i tak najbardziej seksowną laską został wybrany Marcin. Wykorzystane na wszystkie sposoby kanie w końcu wylądowały na patelni (prawdziwej) a ich zapach ściągnął wszystkich w pobliże kuchenki gazowej. Smażone przez Agnieszkę na masełku lądowały na świeżym chlebku a następnie w żołądku. Zbiór był bardzo duży, więc zaspokoił głód całej ekipy, nawet trochę zostało ale to z powodu wyczerpania zapasów masła. Najedzeni w dobrych humorach wzięliśmy się za zwijanie biwaku.

Poranna toaleta.

I sesja z kaniami.

Tradycyjnie ruszyliśmy pierwsi, drugie auto miało nas dogonić gdzieś na dole. Z przełęczy obraliśmy kierunek na zachód i powoli zjeżdżaliśmy ze stoków gór Baraolt, w co ciekawszych miejscach robiąc przystanki na foto. Już na dole zatrzymaliśmy się w wiosce Aita Medie, by utrwalić ciekawą zabudowę i spokojnie toczące się życie mieszkańców. Chwile tu postaliśmy, więc i reszta składu nas tu dogoniła. W następnej miejscowości Aita Mare, wypatrzyliśmy z daleka jakiś warowny kościół i udaliśmy się w jego kierunku. Była to świątynia unicka ogrodzona potężnymi umocnieniami i wyschniętą małą fosą. Z boku kościoła stary unicki cmentarz, oczywiście nagrobki nie posiadały krzyży, część z nich zdobiły drewniane, rzeźbione słupy. Pozwiedzaliśmy budowlę i ruszyliśmy dalej, tym razem przez przełęcz Bogata musieliśmy przeciąć góry Persani.

Aita Medie.

Aita Mare.

W końcu przebiliśmy się przez góry Persani i dotarliśmy do głównej drogi Braszów – Sibiu. W Fagaras postanowiliśmy zobaczyć miejscowy zamek, którego z braku czasu nie zaliczyłem przejeżdżając tędy miesiąc wcześniej. Budowla nawet fajna, weszliśmy za mury obronne i okrążyliśmy go naokoło, do środka nie udało się wejść z powodu jakiś remontów. Po zwiedzaniu zrobiliśmy jeszcze zakupy w centrum miasta i w końcu udaliśmy się w kierunku Fogaraszy. Za Arpasu de Jos już po skręcie ma południe, na słynną trasę Tranfogaraską, zatrzymaliśmy się na gorący obiad. W restauracji było wi-fi więc uzupełniłem foto i relację online na forum i facebooku. Następny biwak miał być w górach Fogaraskich więc nie liczyłem tam na zasięg mojego Internetu przez Vodafone.

Zamek w Fagaras.

Podjazd trasą taranfogaraską, choć już nie pierwszy zawsze robi wrażenie. Około 40 km serpentyn do góry i tyle samo na dół, na górze przy Balea Lac osiąga się samochodem 2044m. Nakręcono tu nawet odcinek słynnego programu motoryzacyjnego Top Gear. Początkowo podjazd jest mniej atrakcyjny bo trasa wije się przez las. Od Balea Cascada (hotel i stacja kolejki linowej) wyjeżdżamy już na otwarte przestrzenie na których urwiste przepaście i widoki zapierają dech w piersiach. Każdy, jak tylko ma kawałek wolnego pobocza zatrzymuje samochód podziwia widoki i robi zdjęcia. I my w ten sposób pniemy się powoli do góry, by po kilku przystankach osiągnąć wspomniane 2044 metry.

Na trasie Transfogaraskiej.

Jeszcze przed wyjazdem na górę rzuciłem hasło by po drodze w lesie wrzucić na dachy aut trochę opału bo na górze jest on nieosiągalny. Jakoś nikt nie podchwycił tematu więc dałem sobie spokój. Zresztą nie sądziłem, że gdzieś nad Balea Lac uda nam się zabiwakować. Wcześniej jak tu bywałem to albo nie dało się tam dojechać bo leżał śnieg a jak już się udało to były tam tłumy jak na Krupówkach. Byłem przekonany, że i tak będzie trzeba zjechać gdzieś niżej i rozbić się przy drodze. Jakie było moje zdziwienie gdy na miejscu okazało się, że nie ma nikogo – szok. Zjechaliśmy nad jezioro i nawet udało nam się znaleźć płaski, widokowy cypelek na rozbicie namiotów. O dziwo Jaro i Arleta nie wyrazili zachwytu miejscem, że niby zimno a co dopiero będzie w nocy i stwierdzili, że idą spać do pobliskiej cabany. My w tym czasie nieśmiało zabraliśmy się za rozbijanie namiotów, nieśmiało bo to trochę tak jak by się u nas w Tatrach nad Morskim Okiem się rozbić. Z jednej strony jeziora Cabana a raczej hotel z drugiej podobnie, zaraz pewnie ktoś przyjdzie i nas stąd przegoni, ale nic takiego nie nastąpiło. Po chwili powrócili też nasi dezerterzy, cena 200 lei za pokój przywróciła im twardość ducha. Gdy już powstało nasze obozowisko pozostał problem ogniska szybciej by tu znalazł 100 lei na szlaku niż coś na opał. Siny z Lodzikiem poszli się przejść po okolicy i za paczkę fajek załatwili od jakiś robotników budujących jakiś nowy obiekt turystyczny całkiem sporą ilość odpadów drewnianych, w postaci kawałków desek. Takie drewno w tym miejscu to luksus więc kilka kursów na budowę i mieliśmy niezłą porcję ciepła na wieczór.

Gdzie tu się rozbić.

Po chwili jednak obozowisko jest gotowe.

Najbardziej nas zaskoczyło dostępność WI-FI w takim miejscu.

To była kiedyś letnia rezydencja Causescu.

Miejsce wybrał sobie naprawdę piękne.

Pozostało jeszcze nam jakieś 2 godziny dnia, Marcin, Kudłaty, Jaro i Arleta postanowili pobrykać jeszcze chwilę po okolicznych górkach i udali się w kierunku szczytu Paltinu. W obozie zostałem z Agnieszką i Lutką, jakie było moje zaskoczenie gdy po włączeniu komputera okazało się że nawet w takim miejscu jest wi-fi. Wrzuciłem kolejne zdjęcia na forum i pogadałem z Wojtkiem1121 przez video skejpa, przy okazji obracając laptopem umożliwiłem Wojtkowi zobaczenie naszego miejsca biwaku. Gdy słońce skryło się już całkiem za górami zrobiło się trochę chłodno, w końcu byliśmy na wysokości powyżej 2000m. Z ogniskiem chcieliśmy zaczekać na wszystkich, więc rozprawiczyliśmy orzechówkę sprezentowaną przez Łukasza, grzała lepiej niż ognisko. Z głównej grani zeszłą jakaś para z plecakami, byli to turyści z Izraela i mieli podobny dylemat jak my, czy tu można rozbić namiot. Poinformowaliśmy ich, że my tu już jesteśmy kilka godzin i nikt nas nie przepędził, poszli więc nad brzeg jeziora i tam rozbili swój domek. Robiło się już całkiem ciemno gdy wrócili nasi wycieczkowicze, zapłonęło ognisko, ustaliliśmy, że jutro rano ruszamy w kierunku przełęczy i jeziorka Capra. Jako, że mieliśmy w tym miejscu monopol na drewno zaprosiliśmy do naszego ogniska wcześniej poznanych Izraelczyków. Resztę wieczoru spędziliśmy razem, delektując się orzechówką, żołądkową z mlekiem i pyszną kawą serwowaną przez naszych nowych znajomych, parzoną według ich tradycyjnej receptury.

Balea Lac bez tłumów.

Wycieczka po okolicy.

I wieczorne ognisko.

Dzień 7 (17.09.2010) Powrót do krainy piorunów


Wyświetl większą mapę

Zaraz po wschodzie pobudka, okazuje się, że Jaro z Arlettą zostaje i nie musimy składać biwaku. Po krótkich przygotowaniach ruszamy do góry, w kierunku przełęczy Capra (2315). Im wyżej tym coraz piękniejszy widok na Balea Lac i trasę Transfogaraską. Wraz z nami do góry pnie się też słońce oświetlając zacienione wcześniej doliny. W końcu jesteśmy na górze i aż trudno uwierzyć, że to już wrzesień, taka wysokość, jest ciepło i bezwietrznie. Marcin z Kudłatym wchodzą jeszcze na Izerului a my zalegamy na nasłonecznionej przełęczy. Dziewczyny schodzą jeszcze nad brzeg jeziora Capra i trzeba się powoli zbierać z powrotem. Aż żal nie wykorzystać takiej pogody na wędrówkę Fogaraszami, ale jeszcze dzisiaj chcemy być na szczytach gór Cozia.

Balea Lac z góry.

Trasa Transfogaraska.

Jezioro Capra.

Przełęcz Capra.

Ezerul Caprei.

Zeszliśmy na dół do obozu, Jaro z Arlettą byli już złożeni i postanowili iść do sąsiedniej Cabany, zapłacić za możliwość wzięcia prysznica. Skasowali ich po 15 lei i zaserwowali zimną wodę . Złożyliśmy namioty, zrobiliśmy ostatnie fotki nad jeziorem, i przejechaliśmy tunelem na południową stronę Fogaraszy. Malowniczymi serpentynami zjechaliśmy do jeziora Vidraru, rzuciliśmy okiem na zamek Drakuli i ruszyliśmy do Curtea de Arges. Z Curtea skierowaliśmy się do Ramnicu Valcea, dalej do Calimanesti skąd już boczną drogą do Dangesti gdzie początek bierze szutrowa droga wspinająca się na masyw gór Cozia.

Południowa część trasy Transfogaraskiej.

Fogarasze.

Uzupełnianie zapasów wody.

Wodospad Capra.

Zapora jeziora Vidraru.

Jez. Vidraru a w tle Fogarasze.

Zamek Drakuli.

Jadąc do góry Marcin wypatrzył w lesie kilkanaście wielkich prawdziwków, postanowiliśmy się nimi zająć w drodze powrotnej, jutro. Wyjechaliśmy na masyw, minęliśmy Cabane Cozia i rozłożyliśmy biwak w miejscu gdzie biwakowaliśmy w czerwcu, w sąsiedztwie wielkiego masztu przekaźnika. Podczas pobytu czerwcowego w tym miejscu, aura nie była dla nas łaskawa topiąc nas w morzu chmur. Praktycznie nic nie zobaczyliśmy a w nocy przeżyliśmy tak potworną burzę, jakiej jeszcze nie miałem okazji przeżyć, tylko w promieniu jakiś 100 metrów od naszego obozu pioruny uderzały kilkakrotnie a to w maszt a to w sterczące na około skały. Noc spędzona w samochodach, tylko najtrwalsi (znieczuleni) i ci, co nie zmieścili się już w samochodach zostali w namiotach, ale jakoś przeżyli ten armagedon. Tym razem dopisało nam szczęście i choć coraz bardziej się chmurzyło to mieliśmy okazję zobaczyć rozległe panoramy. Kudłaty zaraz po przyjeździe zabrał się za usuwanie jakiejś drobnej usterki w swoim samochodzie a my poszliśmy na krótki rekonesans po okolicy. Zachód słońca był dziś nawet jako taki i udało się pstryknąć parę fotek, tylko sporo musieliśmy się nachodzić by zgromadzić jakiś opał na ognisko. Gdy zapłonęło przyszedł do nas jakiś pasterz lub stróż z sąsiedniego przekaźnika z ostrzeżeniem, żeby uważać na ogień bo jest bardzo sucho. Miał rację wysuszona wokoło wysoka trawa i silny wiatr jaki się zerwał wieczorem powodowały spore zagrożenie. Nie paliliśmy więc dużego ogniska a przed snem dobrze zagasiliśmy ogień.

Rozbijamy obozowisko.

Dziewczyny jak zwykle przy garkach.

Powoli zachodzi słońce.

Pora zasiąść przy ognisku.

Dzień 8 (18.09.2010) Kozice, jaskinie i stepy gór Latoritei


Wyświetl większą mapę

Rano tradycyjnie wstaliśmy na wschód słońca i jak zwykle był ciekawy i efektowny, choć jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy jak spektakularnie będzie wyglądał z drugiej strony masywu. Po sesji fotograficznej szybkie śniadanie bo zaraz mieliśmy ruszyć w góry a chcieliśmy załapać się jeszcze na poranne ciepłe światło. Dziewczyny z drugiego składu jak zwykle utonęły w kanapkach więc umówiliśmy się, że my wyruszymy w teren a reszta po zaspokojeniu kulinarnych rytuałów dołączy do nas już w górach.

Wschód słońca w Górach Cozia.

Widok na dolinę Oltu.

Obóz o poranku.

Reszta jednak nie dołączyła, wybrali się na penetrację skałek w pobliżu obozu. Spotkaliśmy się dopiero już po powrocie, więc ich wrażenia przedstawię tylko na zdjęciach a nasze opiszę za chwilę.

My minęliśmy Cabane Cozia i wyszliśmy na szyty na północ od schroniska. Gdy wyszliśmy do góry oczom naszym ukazało się morze mgieł w dolinie Oltu. Tak się zapatrzyliśmy na ten widok, że z przed nosa uciekło nam stado kozic i udało mi się sfotografować tylko dupkę ostatniej. Przyczailiśmy się na jakiś czas z nadzieją, że może jeszcze się gdzieś pojawią, ale nas zlały. Agnieszka próbowała zwalić to na mój czerwony polar, ale Marcin uświadomił ją, że zwierzęta i tak nie widzą w kolorze. Pokręciliśmy się jeszcze chwile po okolicznych skałkach i wróciliśmy do miejsca biwaku.

Cabana Cozia.

Poranne mgły.

Leniwie płynący Olt.

Rozpoczęliśmy zjazd z powrotem do Dangesti, pamiętając o wczoraj wypatrzonych prawdziwkach. Niestety nie udało się wszystkich odnaleźć, albo ktoś je zebrał, albo je przegapiliśmy. Można było na GPS zaznaczyć współrzędne było by łatwiej, mimo wszystko zbiór okazał się i tak porządny i wylądował do suszenia na kratce nawiewu szyby. Na początku wioski natrafiliśmy na produkcję palinki, zatrzymaliśmy się z chęcią zakupu świeżego napoju. Okazało się, że pędzony jest wspólny towar dla całej wsi i nie sprzedają, ale poczęstować mogą. Dobrze, że byłem kierowcą bo jeszcze ciepła palinka w plastikowym kubku bez zapojki by mnie chyba zabiła. Mimo to znalazło się wśród nas kilku twardzieli, Jaro nawet dwa kubki obalił. Otrzymaliśmy zgodę na fotografowanie, więc zrobiliśmy kilka fotek lokalnej wytwórni najsłynniejszego napoju w Rumunii a w efekcie końcowym na pożegnanie zostaliśmy obdarowani 1,5 litrową butlą śliwowicy. Zjechaliśmy w końcu do Calimanesti, zrobiliśmy zakupy na dobrze zaopatrzonym miejscowym zieleniaku, w sklepie uzupełniliśmy zapasy na następne dwa dni, które o ile pogoda pozwoli mieliśmy zamiar spędzić w górach Parang i Latoritei. Mieliśmy jeszcze spory zapas czasu więc podjechaliśmy kilka km na północ by zwiedzić monastyr Cozia, jeden z najsłynniejszych w Rumunii.

Prawdziwkowe zbiory.

Produkcja Palinki.

Na zieleniaku.

Monastyr Cozia.

Po zwiedzeniu klasztoru ruszyliśmy południowymi zboczami gór Capatanii w kierunku Novaci, bo dziś w planach mieliśmy wyjazd Transalpiną w Góry Parang i Latoritei. Niestety pogoda z godziny na godzinę coraz gorzej wyglądała, zachmurzyło się a szczyty Capatanii były całkiem w chmurach. Zatrzymaliśmy się więc na kawę by sprawdzić w Internecie co nas czeka w najbliższych dniach, dodam, że korzystaliśmy z prognoz polskiego icm, który świetnie się sprawdza w Rumunii. Icm twierdził, że jeszcze dziś i jutro mamy pogodę choć to co widzieliśmy z za okna kawiarni na to nie wskazywało. Przewertowaliśmy mapy by mieć jakiś plan awaryjny. Postanowiliśmy pojechać do jaskini Polovragi w wąwozie Oltetului i ją zwiedzić. Gdy pogoda się poprawi wyjedziemy do góry w Parang, jeżeli nie to wrócimy się kilka kilometrów do Parku Narodowego Buila Vanturarita i pobuszujemy po tamtejszych wąwozach. Dopiliśmy kawę i ruszyliśmy w kierunku Polovragi, zatrzymaliśmy się jeszcze w miejscowości Horezu, wszyscy mieszkańcy wytwarzają tu ceramikę, którą można nabyć na ciągnących się przez całą miejscowość straganach. W Polovragi minęliśmy monastyr i wjechaliśmy do wąwozu Oltetului po czym zaparkowaliśmy przed jaskinią. Jaskinia otwierana jest o określonych godzinach więc mieliśmy trochę czasu by się pokręcić po okolicy. Potok Oltet przeciska się tu dosłownie kilkumetrową szparą między skałami wygląda to niesamowicie i aż się prosi by latem jakoś tam zejść i przejść tym niesamowicie wąskim kanionem. W końcu pojawiła się pani przewodnik, bardzo wesoła i na luzie, weszliśmy sporą grupką ale nikt nikogo nie pilnował i każdy rozpierzchł się po korytarzach jaskini. Jedni poszli za panią przewodnik inni zwiedzali groty na własną rękę. My nie znaliśmy rumuńskiego więc szwędaliśmy się własnymi ścieżkami, Kudłaty był w swoim żywiole zaglądał w każdą dziurę i wciskał się we wszystkie szczeliny. Ja miałem czas by się skupić na statywie w końcu nikt mnie nie poganiał jak w innych tego typu jaskiniach.

Ceramika z Horezu.

Wąwóz Oltetului.

Jaskinia Polovragi.

Opuściliśmy jaskinię, pogoda jednak nie była najgorsza więc postanowiliśmy wyjechać Transalpiną w góry Parang na Przeł Urdele. Transalpina to najwyżej położona droga w Karpatach i na wspomnianej przełęczy osiąga wysokość 2145m. Jeszcze do niedawna była wyzwaniem dla kierowców aut 4x4, obecnie już prawie w całości pokryta asfaltem. Podjazd jest tak ostry, że pomimo asfaltu trzeba miejscami jechać na pierwszym biegu. Mijamy Rance – to osada wypoczynkowa na wysokości 1580m i powoli pniemy się na Urdele. Nie jest źle ale na około przewalają się potężne chmurzyska, mimo to chyba nie powinno padać. Po pokonaniu przełęczy jedziemy dalej połoniną na północ i po wjechaniu już na teren gór Latoritei, zjeżdżamy z asfaltu w poczną odnogę odchodzącego na wschód pasma. Jakieś miejsca po ogniskach a przy nich opał, zabieramy go na dach, bo na tym stepie też ciężko z opałem, lecz za wzgórzem znajdujemy idealne miejsce na biwak, niewidoczni z Transalpiny, z pięknymi widokami i opałem pod dostatkiem.

Na Preł. Urdele w Górach Parang.

Transalpina.

Zbieramy napotkany opał.

Miejsce biwakowe, które znaleźliśmy było już wcześniej często wykorzystywane w tym celu, ale o dziwo było tu bardzo czysto, wyzbieraliśmy nieliczne śmieci i zabraliśmy się za rozbijanie namiotów i innych sprzętów obozowych. Okolica obfitowała w sporą ilość uschniętej kosówki wiec obawy o opał nie były potrzebne, mimo wszystko rozładowałem zapas zgromadzony na dachu samochodu. O dziwo poprawiła się pogoda i zaczęło nam przyświecać słonko, chcąc wykorzystać jego ostatnie promienie postanowiliśmy z Agnieszką i Marcinem uskutecznić jeszcze jakąś krótką wycieczkę.

Rozbijamy obozowisko.

Ścieżką w kosówce wyszliśmy na pobliski szczyt. W świetle zbliżającego się zachodu słońca zrobiliśmy kilka zdjęć, wypatrzyliśmy też odnogę gór Latoritei, którą mieliśmy jutro pojechać. Bo o ile utrzymałaby się pogoda to mieliśmy w planach zastać tu na górze jeszcze jeden dzień. Rano się szybko przebazować i połazić sobie porządnie. Za dwa dni dopiero mielibyśmy zjechać na dół i przebazować się w góry Valcan lub Retezat.

Zeszliśmy na dół do obozu, dziewczyny jak zwykle mieszały w garach przygotowując znowu jakąś wymyślną potrawę na kolacje. Jeszcze tylko akcja opał i można było usiąść przy ognisku. Słońce powoli zachodziło za góry Parang, a gdy skryło się całkiem mogliśmy obserwować piękne różnorakie formy chmur, oświetlanych ostatnimi promieniami. Chwilami połoniny wyglądały tak jak by płonęły a z drugiej, wschodniej strony były prawie czerwone i to nie za sprawą świecącego już nad nimi księżyca. W końcu zapadł zmrok, tylko od czasu do czasu za góry było widać łuny świateł ostatnich zdobywców Transalpiny. W pobliżu naszego obozu przycupnęła jakaś parka przy ognisku, nie wiem czy nocowali w samochodzie czy w nocy zjechali na dół, rano już nie było po nich śladu. Mimo tak dużej wysokości i jesiennej pory roku wieczór był wyjątkowo ciepły więc posiedzieliśmy dosyć długo przy ogniu, racząc się piwem, no może z małym wyjątkiem, Marcin z Agnieszką idealnie zgrali się w piciu wina i kupowali sobie codziennie na spółkę ten zacny napój.

W obozowisku.

Końcówka dnia uraczyła nas pięknym zachodem słońca.

Dzień 9 (19.09.2010) fuck fuck fuck…


Wyświetl większą mapę

W nocy trochę popadało, rano jako pierwszy wygrzebałem się z namiotu by zobaczyć jaka pogoda. No tak jesteśmy w chmurach i w dodatku niemiłosiernie piździ. Było tak paskudnie, że wodę na kawę gotowałem w samochodzie. Co prawda wiatr od czasu do czasu przewiewał chmury i było chwilami coś widać na tyle by pstryknąć parę fotek. Taka pogoda mogła się jedynie podobać kudłatemu, który jak tylko wyszedł z namiotu, zaczął szykować swój latawiec do lotu. Po kilku lotach jednak odpuścił bo wiatr był za bardzo porywisty i wyrywał go z latawcem na niebezpiecznie duże wysokości. Z namiotów wygramolili się też w końcu Agnieszka i Marcin. Jak zwykle tylko namiot Jara nie dawał oznak życia. Piliśmy kawę w samochodzie dumając co dalej. Wydumaliśmy, że składamy szybko mokre namioty bo i tak w tych chmurach nie wyschną i zjeżdżamy gdzieś niżej, w bardziej przyjazne miejsce zrobić sobie śniadanie. Przekazaliśmy nasz pomysł reszcie, ale druga ekipa była jeszcze w proszku, część jeszcze spała więc ruszyliśmy sami umawiając się na spotkanie już na dole w wąwozie Jietului. Jadąc w dół Transalpiną na niższych wysokościach nawet przyświecało słonko, zrobiliśmy jeszcze kilka zdjęć i zjechaliśmy do doliny Lotru. Tutaj skierowaliśmy się w kierunku Petrosani, za przełęczą Groapa Seaca zrobiliśmy sobie popas z widokiem na Parng.

Przygotowywanie latawca do lotu.

Latawiec już w górze.

Ostatnie chwile na Transalpinie.

W chmurach Góry Lotru.

Śniadanie na zboczach Parang.

Powoli ruszyliśmy wąwozem Jietului zatrzymując się co chwila a to przy wodospadzie a to przy jakimś przełomie potoku. Do wąwozu powoli wkraczała już jesień, niektóre drzewa zaczęły się czerwienić i żółcić. Dojechaliśmy do końca kanionu a naszych maruderów jak nie było tak nie ma. Pozostało nam czekać bo dalsza trasa nie była ustalona a pogoda jednak się cały czas się pogarszała, trzeba było więc wymyślić plan awaryjny.

W wąwozie Jietului.

W końcu znalazły się zguby i ruszyliśmy w dalszą drogę. Na miejsce obrad wybraliśmy zajazd przed Petrosani. Sprawdziliśmy pogodę w Internecie i okazało się, że w Karpatach południowych przez kilka dni będzie padało i pogoda do bani. Na mapkach dużo lepiej wyglądały Karpaty Zachodniorumuńskie – Apuseni, bez opadów i tylko jutrzejszy dzień pochmurny, potem piękna pogoda. Odpuszczamy więc góry Valcan i Retezat i robimy przebazowanie na północ w kierunku gór Bihor. Na biwak wybraliśmy okolice Merisor lub Crivadia w górach Sureanu, ale jakoś nie wpadło nam w oko żadne miejsce na nocleg. Zrobiliśmy z góry zdjęcia wąwozu Crivadiei i pojechaliśmy dalej. Na mapie wypatrzyliśmy jakieś jezioro w górach Piana Rusca, wyszło słońce więc postanowiliśmy zanocować nad wodą i wykorzystać to do gruntownej toalety. By nie zataczać wielkiego koła wybraliśmy skrót przez Silvasu de Sus i Izvoarele. W Silvasu zaczęły się kłopoty droga zaznaczona na mapie nie była wcale oznakowano i kilka prób jej odnalezienia spełzło na niczym. Przejeżdżając któryś raz z kolei obok wiejskiego sklepiku zatrzymał nas tubylec, pokazaliśmy mu na mapie gdzie chcemy dojechać. Zaczął nam coś tłumaczyć nie do końca poprawną angielszczyzną gdzie co drugie słowo grzmiało fuck. Po pierwszych paru zdaniach Marcin zrozumiał, ze mamy 15 min by wypierda…ć z tej wioski. Ale po chwili wszystko było już jasne a cała instrukcja brzmiała mniej więcej tak: Jesteście w pierd..nym Silvasu, chcecie jechać do pierdolo…go IIzvoarale, w tej pierdol…nej wiosce mieszkam, zjadziecie tam w pierdo….ne 15 min jak dobrze skręcicie w pierdol…ne lewo ale wcześniej musicie skręcić w pierdol….ne prawo i dojedziecie nad pierdol…ne jezioro. Odetchnęliśmy gdy w końcu udało nam się uwolnić od trochę natrętnego pomagiera, ale oczywiście przegapiliśmy pierdo….ne lewo więc kawałek trzeba było się wrócić. W końcu wyjechaliśmy na grzbiet góry odgradzającej obie wsie i zobaczyliśmy nasze jezioro. Jak to nad rumuńskimi jeziorami, gdzie tylko jakiś dojazd do wody to wokoło pełno śmieci, ale w sumie to tylko przystanek by się przenocować więc nie ma co kombinować. Kudłaty ze swoją załogą mimo wszystko postanawia poszukać lepszego miejsca po drugiej stronie jeziora, nie przekonuje go fakt, że według mapy nie ma tam dojazdu. My urządzamy sobie gruntowną kąpiel i łapiemy ostatnie promienie słońca. Zwiadowcy powrócili do nas z powrotem z informacją, że drogi z drugiej strony jednak nie ma i zabrali się za rozbijanie namiotów, bo słońce powoli skryło się za góry. Zaczęło grzmieć i trochę padać więc wieczór spędziliśmy pod plandeką.

Wąwóz Crivadiei.

Góry Poiana Rusca.

Biwak nad jeziorem.

Dzień 10 (20.09.2010) Grohot zamienił by się w gruchot…


Wyświetl większą mapę

Prognoza się sprawdziła i rano było paskudnie i pochmurno, wypiliśmy kawę a na jedzenie postanowiliśmy zatrzymać się w jakiejś restauracji. Tradycyjnie nasi współtowarzysze nie byli gotowi do odjazdu więc pokazałem im na mapie miejsce biwaku w górach Bihor i ruszyliśmy w kierunku Hunedoaray. Ze względu na lichą pogodę postanowiliśmy trochę pozamkować, na pierwszy ogień poszedł zamek w Hunedoarze. Z Marcinem już mieliśmy okazję go zwiedzić ale Agnieszka jeszcze tam nie była więc zajechaliśmy na dziedziniec. O dziwo o 8 rano był już czynny, ale częściowo w remoncie, połowa obłożona rusztowaniami co nas trochę zniechęciło i ruszyliśmy dalej. Następny zamek a raczej ruiny czekały na nas w Devie. Fikuśnym wagonikiem kolejki wyjechaliśmy na wzgórze zamkowe i tu znowu pech, ruiny w trakcie jakiejś częściowej rekonstrukcji i zamknięte. Mimo wszystko warto było wyjechać do góry dla pięknej panoramy miasta. Na śniadanie a raczej już obiad zatrzymaliśmy się dopiero w Brad w górach Metaliferi. Po posiłku zwiedziliśmy ryneczek z posągiem wilczycy i smoka, zrobiliśmy zakupy i skierowaliśmy się już w góry Bihor.

Poranek w Górach Poiana Rusca.

Zamek w Hunedoara.

Wjeżdżamy na wzgórze zamkowe w Deva.

Panorama miasta ze wzgórza zamkowego.

Deva ruiny zamku.

W Baia de Cris zjechaliśmy z głównej drogi i skierowaliśmy się w głąb gór Bihor, do celu nie mieliśmy już daleko, choć ostatnie czekające nas 20 km nie pokonamy z większą szybkością niż 20km/h. Drogę już przetestowałem w kwietniu, więc wiedziałem, że pokonanie masywu odgradzającego nas od zaplanowanego miejsca biwakowego trochę potrwa i choć droga ta na mapach wygląda całkiem sympatycznie nie radzę zapuszczać się w nią autem osobowym. Mimo wszystko ze sporym zapasem czasu postanowiliśmy sprawdzić co kryje w sobie zaznaczony na mapie rezerwat Grohot. Z tejże mapy wynikało, że jest tam jakiś ciekawy wąwóz i jaskinie, intrygowała nas też wioska o tej samej nazwie do której wg. mapy nie prowadzi żadna droga. Pamiętałem z poprzedniego pobytu w tej okolicy, że gdzieś po drodze widziałem tabliczkę kierującą do rezerwatu Grohot. Po jakimś czasie do niej dojechaliśmy, zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy w kierunku jaki wskazywała strzałka na tabliczce. Po jakimś kilometrze ścieżka zanikła , doszliśmy do potoku i co dalej ? Można było chaszczować i szukać, ale aż tak dużo czasu to nie mieliśmy. Postanowiliśmy wrócić do auta i z Bulzestii de Jos spróbować dojechać do wioski widmo (Grochot) wg mapy ten wariant mimo iż zaznaczony jako ścieżka wyglądał sensownie. Na początku droga była nawet niezła (dla terenówki) ale powoli zaczęła robić się nie ciekawa. Błoto i pochylenie w kierunku sporej przepaści niezbyt dobrze wyglądało. Auto w kilku miejscach zaczęło delikatnie obsuwać się w bok w stronę sporej czeluści, wyjechaliśmy na małą polankę z gołoborzem . Obsuwanie się auta odczuł też Marcin z Agnieszką którzy bez słowa sprzeciwu zgodzili się ze mną, że chyba trzeba się wycofać bo robi się trochę niebezpiecznie. Postanowiliśmy sobie, że kiedyś odnajdziemy dojazd do wioski Grohot, ale tak żeby nie rozgruchotać samochodu i siebie. Zawróciliśmy i trochę z duszą na ramieniu udało się przejechać niebezpieczny odcinek. Jedziemy dalej, wioskę Bulzestii de Sus ograbiliśmy z orzechów włoskich, które w całej Rumuni rosną przy drogach, ale przy tych głównych to są z ołowiem i mają więcej amatorów. Tutaj zbiór był ekologiczny i obfity, zanieczyszczony jedynie dwutlenkiem węgla wydychanym przez krowy. Ostry podjazd na przełęcz osnutą w mgłach i chmurach i przystanek na życzenie Marcina. Myśleliśmy że poszedł za potrzebą a on focił jałowce pajęczynki i inne detale polanki.

Gdzieś w okolicach wioski Grochot.

W wiosce Bulzestii de Sus.

Atak na orzechy.

Przełęcz w mgłach.

Gdy my dojechaliśmy na miejsce biwaku, Kudłaty z ekipą walczył ze skrótem który sobie zafundowali. Droga się skończyła i musieli się poddać.

Miejsce wybraliśmy takie, by mieć pod ręką opał, ładny widok - bo pogoda rokowała dobrze i być osłoniętym od wiatru lasem. Marcin z drugiej strony drogi odkrył niezliczone ilości schabowych, więc na kolację będą kanie. Zapłonęło ognisko i zabraliśmy się za konsumpcję naszych dzisiejszych łupów. Agnieszka poszła do ogródka kaniowego po kolację i po chwili grzyby skwierczały na masełku. W trakcie kolacji nadjechała w końcu druga część naszej ekipy. W górach Baraolt zasmakowały im kanie, które jedli pierwszy raz w życiu, więc po chwili rozstawili kuchenkę i poszli w nasze ślady. Z pełnymi żołądkami zasiedliśmy przy ognisku gasząc po całym dniu pragnienie.

Agnieszka w naszej spiżarni.

Nasze dzisiejsze łupy, czyli kanie i orzechy.

Nasza kolacja.

Nasze obozowisko w Górach Bihor

Dzień 11 (21.09.2010) Iras wyłaź z namiotu to się spuścisz…


Wyświetl większą mapę

usłyszałem rano przez ścianki namiotu wołanie Marcina. Myślę sobie, że na pewno nie przyszły do naszego obozu najładniejsze dziewczyny z pobliskich wiosek, więc skoro nie dziewczyny to na pewno musi być zarąbisty wschód słońca. Wygrzebałem się ze śpiwora, złapałem aparat i po chwili byłem na zewnątrz. Wszystko poniżej nas tonęło w chmurach i porannych mgłach, my i to co nad nami oświetlało poranne słońce. Nasze jęki zachwytu i raban jaki narobiliśmy spowodowały, że z namiotów zaczęły po kolei wyskakiwać coraz to nowe osoby. Rozpierzchliśmy się po łące robiąc kupę zdjęć. Gdy ochłonęliśmy i nacieszyliśmy się widokami przyszła pora na kawę i śniadanie. Jednak warto na takich wyprawach mieć Internet i na bieżąco sprawdzać prognozy pogody i na ich podstawie się przemieszczać.

Poranne krajobrazy.

Tradycyjnie już w dalszą drogę ruszyliśmy sami, drugi skład dostał dokładną mapę z miejscami które mają zobaczyć i miejscem biwaku na którym będziemy czekać. Zaznaczyłem im wodospad Piscaia, który zresztą też po raz drugi odwiedziliśmy i jaskinię lodową, którą my już sobie odpuściliśmy z racji niedawnej tam wizyty. Wyjechaliśmy na przełęcz Vartop 1140m mieliśmy stąd iść do rezerwatu i zapadliska Groapa Ruginoasa, ale tuż przednimi wysypał się tam cały autokar Węgrów, więc sobie odpuściliśmy. Dojechaliśmy do głównej drogi w Stei i po kilku kilometrach odbiliśmy z powrotem na wschód do Pietroasa a dalej już do Statiunea Boga i do góry na płaskowyż Padis. Od Pietroasa do samego płaskowyżu trwa remont drogi i pewnie już w przyszłym roku będzie położony asfalt. Pierwszy w Padis biwak zaplanowaliśmy na polu biwakowym w pobliżu Cetatile Ponorului.

Wodospad Piscaia.

Jaskinia Lodowa.

Przejechaliśmy połoninę Padis do miejsca gdzie wyznaczono oficjalne pole biwakowe, na szczęście nikogo tu nie było. Dosyć długo szukaliśmy fajnego miejsca pod namioty, po sezonie teren trochę zaśmiecony i obsrany. Przejechaliśmy w bród potoczek i już na skraju polany udało nam się znaleźć przytulną miejscówkę. Rozbiliśmy namioty, podjedliśmy trochę orzechów z naszego zapasu i ruszyliśmy zbierać opał, którego z racji, że to pole biwakowe nie było za dużo. W końcu nadjechał drugi skład ekipy, widząc, że kupka z drewnem nie jest zbyt imponująca, ruszyli autem w rejony nie opanowane przez biwakowiczów i dowieźli jeszcze trochę opału. Zapłonęło ognisko, po okolicy rozniósł się zapach pieczonej kiełbasy. Gdy zrobiło się całkiem ciemno, Kudłaty zaczął coś szukać w bagażniku, hm chyba nie latawca o tej porze. Po chwili pojawił się z kulami na linkach stalowych i Brzyną, włączył odpowiednią muzykę i zrobił nam przedstawienie kręcenia i machania tym wynalazkiem. Na szczęście byliśmy tu sami więc nikt nie wziął nas za kosmitów.

Na biwaku w Padis.

Dzień 12 (22.09.2010) W Twierdzy Ponorului


Wyświetl większą mapę

Poranek nie należał do najcieplejszych, co prawda świeciło słońce ale gdzieś nad nami, bo zasłaniała je wielka góra. Wypiłem kawę i poszedłem na polankę powyżej biwaku by zaznać trochę ciepłych promieni, na dole biwakowicze próbowali reaktywować ognisko. Szron i rosa z trawy zaczęły parować tworząc w naszej dolinie klimatyczne mgiełki. Gdy przy namiotach zapłonęło ognisko opuściłem nasłonecznioną polankę. Zresztą powoli i nasz obóz załapywał się na pierwsze promienie. Konsumując śniadanie usłyszeliśmy wielki rumor, na lawinę za wcześniej, kurde może zawaliły się nasze ponory, które mieliśmy zaraz eksplorować. Huk jednak zbliżał się cały czas do nas, co to u licha - dziwili się wszyscy, gdy nagle zza lasu wypadło na nas galopujące, wielkie stado owiec. W pierwszym odruchu zaczęliśmy łapać wszystko co mieliśmy pod ręką by uchronić przed masakrą. Owce na szczęście „z piskiem opon” wyhamowały przed naszym biwakiem i stanęły jak wryte, przyglądając się nam ze zdziwieniem (może widziały wczorajszy pokaz ogni). Dopiero pasterze swoimi gwizdami wybili je ze stanu odrętwienia i ruszyły dalej a w obozie zostało tylko kilka psów pasterskich. Poczęstowane resztkami naszego śniadania nie zamierzały iść dalej z nadzieją, że się jeszcze na coś załapią. Tradycyjnie ustaliliśmy trasę i miejsce następnego biwaku i jako piersi ruszyliśmy w kierunku Twierdzy Ponorului.

Zimny i mglisty poranek.

Nalot owiec na obozowisko.

Pora na śniadanie.

Twierdza Ponorului to wielkie zapadlisko krasowe. Potok płynący w dół tworzy efektowne wodospady i kaskady by potem schować się we wnętrz ziemi i wypłynąć kilka kilometrów dalej. Na dół schodzimy a raczej opuszczamy się na łańcuchach i linach by w końcu stanąć u wrót wielkiej skalnej bramy. Gdy dotarliśmy jak nam się wydawało już na dół okazało się że można na łańcuchach opuścić się jeszcze niżej na samo dno zapadliska. Bramy, jaskinie, ponory strzeliste skały na około dzisiejsza wycieczka na pewno będzie ciekawa.

Schodzimy na w dół zapadliska.

Trasa nie jest najłatwiejsza.

Skalna brama „Twierdzy”.

Schodzenie bo bardzo stromych zboczach ułatwiają metalowe drabinki.

Spływający w dół potok tworzy liczne kaskady.

Agnieszka odpuściła sobie zejście na samo dno zapadliska, pionowa ściana z łańcuchem a potem przeprawa po obślizgłych, wielkich głazach na drugą stronę potoku było dla niej za dużym wyzwaniem. Spuściliśmy się z Marcinem (jak by to nie brzmiało) w dół, pokonaliśmy potok, który w tym miejscu wpływał w jaskinię, którą potem od drugiej strony eksplorowaliśmy. Przeszliśmy następną skalną bramę i znaleźliśmy się w następnym kotle zapadliskowym. Tu już nie było żadnych ułatwień w postaci łańcuchów czy lin, łapiąc się co mocniej osadzonych kamieni wdrapaliśmy się do następnej jaskini a potem tą samą trasą wróciliśmy do czekającej na nas Agnieszki. Drugi skład naszej wyprawy pokonywał tą trasę z jakimś dwu godzinnym opóźnieniem ale ich zdjęcia wklejam mniej więcej równolegle.

Schodzimy na samo dno kotła.

Na samym dole trzeba jeszcze pokonać potok.

Przechodzimy do drugiego kotła zapadliskowego.

Ze wszystkich stron otaczają nas pionowe skały.

Jeszcze trzeba się stad z powrotem wydostać.

Łyk napoju i ruszamy dalej już razem, do następnego zapadliska. Znowu pionowe podejście po drabinkach, przechodzimy przez wielkie gołoborze otoczone wysokimi skałami i dochodzimy do następnej jaskini. Zejście do niej bardzo strome bez żadnych zabezpieczeń więc Agnieszka znowu zostaje na straży przy otworze jaskini. Schodzimy z Marcinem w głąb ponoru, na dole płynie potok, ten sam który w poprzednim zapadlisku krył się w ponorze. Zamierzamy jaskinią tam wrócić ale po jakimś czasie rezygnujemy, gdyż dalej nie dało by rady przejść suchą stopą. Pod koniec września brodzenie w lodowatym potoku w zimnej i ciemnej jaskini nie jest najlepszym pomysłem. Wracamy do Agnieszki i znowu bardzo stromym podejściem wdrapujemy się już na krawędź zapadlisk.

To już ostatni kocioł zapadliskowy na naszej trasie.

Dalsza część szlaku prowadziła już górą wokół zapadlisk, które przebyliśmy niedawno dołem. Na tym odcinku jest kilka fajnych punktów widokowych na kotły, które ulokowane są na krawędziach przepaści. Na pierwszym zrobiliśmy krótki popas na drugim podczas przerwy na papierosa słyszeliśmy w dole nasz drugi skład ekipy, byli za nami co najmniej dwie godziny. Dalej przyjemna ścieżka przez las doprowadziła nas do drogi, którą musieliśmy się kawałek wrócić, do miejsca gdzie zostawiliśmy samochód.

Trasa górą wokół zapadlisk.

Zadowoleni z udanej wycieczki jechaliśmy połoniną Padiszu robiąc w co ciekawszych miejscach przystanki na zdjęcia. Nasz cel na jutro to wąwóz Somesului Cald i w jego pobliżu zaplanowaliśmy biwak. Dogodne miejsce, z wodą, opałem i pięknym widokiem znaleźliśmy w miejscu zwanym Saua Varasoaia, stąd już tylko 15 minut będziemy mieli do wąwozu. Rozłożyliśmy namioty, Agnieszka wbiła się w lekturę jakiejś książki a ja z Marcinem postanowiliśmy pobrykać po okolicznych górkach. Zabrałem do plecaka laptopa by zamieścić nowe fotki, bo miejsce biwaku miało jeden mankament – nie było zasięgu. Weszliśmy na szczyt Varasoaia 1461m skąd mieliśmy ładną panoramę Padiszu i Gór Vladeasa, nawiązałem połączenie przy okazji sprawdzając pogodę, która miała nam już sprzyjać do końca pobytu. Zeszliśmy do obozu, po opał nie było daleko więc po chwili mieliśmy dostateczny zapas, z nudów nawet porąbałem zebrane gałęzie. W końcu nadjechała ekipa Kudłatego, rozłożyli swoje namioty, a że zbliżał się już zachód postanowili wwieźć sobie tyłki samochodem na pobliską przełęcz. Dziś na kolację oprócz mięsiwa zaserwowaliśmy sobie pieczone ziemniaczki, było piwko, winko i wesoły nastrój. Obóz rozświetlony był piękną pełnią księżyca, niebo bezchmurne, co wróżyło ładną pogodę ale i zimną noc.

Padis.

Padis.

Chwila na internet.

Widok na Góry Vladeasa.

Obozowisko.

Wieczór przy ognisku.

Dzień 13 (23.09.2010) Atak zimy, florgazm i Nissan w krzakach


Wyświetl większą mapę

Rano po przebudzeniu usiadłem w namiocie ale zamiast miękkiego materiału poczułem na głowie twardą skorupę i głuchy trzask. Po odsunięciu suwaka płachtę wejściową można było otworzyć jak drzwi bo była całkiem sztywna. Słońce jeszcze nie wzeszło a wokoło wszystko było białe, w powietrzu unosiły się delikatne smugi mgieł. Po kilku odgłosach migawki w moim aparacie odsunął się namiot Marcina, który też przystąpił do fotografowania tego ciekawego widoku. Nasze komentarze po chwili wyciągnęły innych zaciekawianych uczestników wyprawy. Ci co nie mieli aparatów przystąpili do reaktywacji ogniska bo wyjście z ciepłego śpiworka na taki mróz nie było aż tak wielką przyjemnością. Po chwili zza góry zaczęło nieśmiało wyłaniać się słońce, które z minuty na minutę coraz bardziej ogrzewało nas obóz. Doszyć szybko uporało się ze szronem i rosą serwując nam przyjemną temperaturę.

Mroźny poranek.

W końcu do obozowiska zawitało słońce.

Złożyliśmy biwak i skierowaliśmy się szlakiem do wąwozu Somesului Cald. Znowu zejście po łańcuchach na dno i przeprawa piękną jaskinią (Ponorem) na drugą stronę góry. W środku czasami trzeba było opuszczać się na łańcuchach lub przeskakiwać z kamienia na kamień po płynącym dnem jaskini potoku. Opuściliśmy jaskinię i został nam do pokonania wąziutki kanion ze sporymi progami, wszystko mokre i obślizgłe, ale jakoś bez żadnych przygód pokonaliśmy i ten odcinek. W odnodze wąwozu po prawej stronie ciekawy wodospad a dalej już szlak wyprowadza do góry i prowadzi wokoło wąwozu. W połowie widzimy jakąś ścieżkę w bok, wg mapy prowadzi do jaskini i wodospadu, do pestery dotarliśmy ale wodospad podziwialiśmy z góry, nie było możliwości zejścia na dół. Stwierdziliśmy, że latem będzie trzeba pokonać ten wąwóz dołem idąc potokiem. Wracając spotkaliśmy naszych współtowarzyszy – zaczynali dopiero eksploracje wąwozu. My nie wracaliśmy już jaskinią ale opcjonalnym szlakiem górą. I zadowoleni z udanej wycieczki dotarliśmy do samochodu.

Schodzimy w dół do jaskini.

U wrót jaskini.

Podziemna trasa.

Pokonujemy wąski kanion.

W końcu osiągnęliśmy wodospad.

Przy pięknej pogodzie jechaliśmy sobie połoniną Padiszu, na małej przełęczce, przy opuszczonych już zabudowaniach, w miejscu gdzie biwakowałem w kwietniu zrobiliśmy sobie przerwę na kawę i Internet. Jeszcze kilka kilometrów połoniną, parę zdjęć i zaczęliśmy zjeżdżać na dół do Satul de Vacanta Boga. Marcin wypatrzył na mapie wodospad do którego prowadziła jakaś stokówka, mieliśmy sporo czasu więc postanowiliśmy tam zajechać. W pewnym momencie Marcin krzyknął stój, myślałem, że może jakaś sraka go dopadła bo wyskoczył z samochodu, na boso w samych klapkach pędził w podskokach, zadzierając wysoko nogi w kierunku łąki. Gdy padł na kolana wszystko było już jasne – to florgazm czyli duże podniecenie na widok jakieś rzadkiej i ładnej roślinki. Wzięliśmy aparaty i też poszliśmy w ślady Marcina, okazało się, że są to jesienne krokusy. Gdy Marcin obfotografował je ze wszystkich stron oraz góry a nawet z dołu , po kilku kilometrach dotarliśmy do wodospadu. Na miejscu okazało się, że było warto bo był na prawdę ciekawy.

Przerwa na przełęczy.

Nawiązanie łączności ze światem i dalej w drogę.

Florgazm, czyli jesienne krokusy.

Malowniczy wodosad.

Następny nasz cel na jutro to wąwóz Galbenei więc miejsce na biwak planowaliśmy znaleźć gdzieś w jego pobliżu. Zastanawialiśmy się czy w czasie jak byliśmy nad wodospadem, nie minęła nas załoga Kudłatego, bo wtedy moglibyśmy się nie znaleźć. Wzdłuż potoku Galbenei i wąwozu Jghiabului, leśną drogą zaczęliśmy się piąć ostro do góry i po kilku kilometrach znaleźliśmy piękną polankę na biwak, w miejscu gdzie z drogi odchodzi szlak żółtych trójkątów. Było tak ciepło, że wszyscy przeprowadziliśmy gruntowną kąpiel. Zjedliśmy obiadokolację, ja zabrałem się do kurczącego się zapasu orzechów, a Marcin z Agnieszką poszli uzupełnić zasoby grzybowe. Nazbieraliśmy trochę opału, ale w najbliższej okolicy nie było go za dużo a gdzieś dalej jakoś nam się nie chciało chodzić. Nadjechał w końcu i drugi samochód naszej wycieczki, gdy towarzystwo rozbiło namioty, zaczęło się też rozglądać za drewnem. Kudłaty wypatrzył gdzieś w dole, zwaloną dużą brzozę, ale w kilku chłopa nie szło ją ruszyć. Wpadł więc na wspaniały pomysł wyszarpnięcia ją do góry samochodem. Jak się po chwili okazało nie był to dobry pomysł, trawa pokryła się już rosą i nie pomógł nawet napęd na cztery koła, Nissan zamiast do góry obsuwał się coraz bardziej w dół i nawet po odpięciu brzozy nie chciał się wygrzebać z powrotem na polankę. Całą równą powierzchnię zajęły nasze namioty więc nie było też za bardzo manewru by Nissana wyciągnąć drugim Nissanem, więc zaproponowałem całą operację pozostawić do rana i po złożeniu biwaku i przeschnięciu trawy wyciągnąć samochód z wąwozu. Kudłaty jednak nie mógł przeboleć, że jego ukochany samochód będzie nocował gdzieś w krzakach na dole i Jarem postanowili wyciągnąć go za pomocą HIlifta, to taki duży lewarek mogący służyć również jako ręczna wyciągarka. Chłopaki zawzięcie walczyli chyba z dwie godziny wyciągając centymetr po centymetrze prawie dwu tonowe auto oczywiście razem z cholerną brzozą. Na koniec Kudłaty stwierdził, że nie ruszy się stąd do póki jej całej nie spali.

Dolina Galbenei.

Biwak.

Dzień 14 (24.09.2010) Agnieszka odpada od ścianki, jeden aparat mniej


Wyświetl większą mapę

Rano przywitało nas piękne słonko i chyba to był pierwszy poranek kiedy nie wstaliśmy na wschód słońca. Dopiero nagrzane namioty wygoniły nas na zewnątrz. Nastroje już mniej radosne bo to tak naprawdę ostatni dzień, nazajutrz będziemy już wracać do polski. Ale dziś przed nami jeszcze wąwóz Galbenei. Jak co rano kawa, śniadanie i tylko Kudłaty zgodnie z postanowieniem, siedzi przy ognisku i dopala resztki brzozy.

Poranek w obozie.

Podjechaliśmy do wąwozu Galbenei, chcieliśmy iść najpierw trasą górną, ale po usilnych poszukiwaniach nie znaleźliśmy wejścia, znaczy się znaleźliśmy ale trasa została zlikwidowana, znaki zamalowane a łańcuchy odpiłowane. Ruszyliśmy więc dołem, większość trasy pokonuje przy pionowej skale idąc po łańcuchu i trzymając się drugiego wyżej. Gdy już wracaliśmy szedłem pierwszy, pokonałem ściankę, która w tym miejscu miała kształt łuku, więc nie widziałem co się dzieje za mną. Agnieszka z Marcinem dosyć długo się nie pojawiali, zacząłem się martwić tym bardziej, że potokiem płynął papierek po cukierku – przecież by nie wyrzucili do wody. Wszedłem na wystający z wody głaz ale z niego też nic nie zobaczyłem. Po chwili jednak zobaczyłem zguby idące środkiem potoku po pas w wodzie z tą różnicą, że Agnieszka była cała mokra. Jak się okazało jakimś cudem łańcuch przyciął jej rękę puściła się i odpadła od skały wprost do potoku. Marcin ruszył jej na ratunek i pomógł wyjść. Szczęście w nieszczęściu było takie, że woda w tym miejscu była głęboka i obyło się bez uszkodzeń, no może poza aparatem fotograficznym, który po dokładnym kilkudniowym suszeniu zmarł.

W wąwozie Galbenei.

Pogoda piękna a tu jutro trzeba wracać, po kilku dniach spędzonych w wąwozach i jaskiniach postanowiliśmy się w końcu przewietrzyć i wyjechać gdzieś wyżej. Wybór padł na Góry Vladeasa. Wyjechaliśmy na połoninę powyżej Stana de Vale w miejsce nazwane na mapie Culmea Baia Popii. Rozbiliśmy namioty, Marcin poleciał w plener po nim ja a Agnieszka została na straży biwaku. Przed zachodem nadjechała druga część składu i wieczorem zasiedliśmy przy ostatnim już ognisku.

Góry Vladeasa i ostatnie popołudnie w Rumunii.

Ostatnie grzyby na wyprawie.

Ostatnie ognisko.

I pożegnanie z Rumunią.

Dzień 15 (25.09.2010) To już jest koniec


Wyświetl większą mapę

Wstaliśmy skoro świt, wypiliśmy tylko kawę, śniadanie postanowiliśmy zjeść już w trasie. O dziwo nie było rosy więc namioty można było złożyć suche. W Arad przedwyjazdowe zakupy w Realu i śniadanie w chińskiej restauracji obiad planujemy zjeść w Tokaju na Węgrzech. Gdy mijamy Tokaj jakoś nikt nie jest głodny więc obiadokolację jemy już na Słowacji w Miedzylaborcach. Najedzeni wjeżdżamy do Polski, pokonujemy przełęcz Żebrak i lądujemy w Marcinowej leśniczówce, gdzie na naszego leśniczego czeka stęskniona żona.

I ostatni poranek w Górach Vladeasa.

Nadszedł moment powrotu do Polski.

KONIEC

skomentuj komentarze: 0 | wyslij znajomemu |

Wszystkie zdjęcia na stronie "www.karpaty.travel.pl" chronione są prawem autorskim. Jakiekolwiek wykorzystanie ich do celów komercyjnych, zamieszczanie na innych stronach internetowych, przedruk lub inne formy powielania, wymagają zgody redakcji. © Karpacki Serwis Informacyjny - 2009 - 2010. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zawartych w komentarzach i na forum. Są one prywatnymi komentarzami i opiniami użytkowników.

Serwis Karpaty.travel.pl używa plików typu cookies do poprawnego działania strony, w celach statystycznych, reklamowych, oraz w celu dostosowania naszego serwisu do indywidualnych potrzeb użytkowników. Korzystanie z serwisu Karpaty.travel.pl, bez zmian ustawień w używanej przez Państwa przeglądarce internetowej oznacza zgodę na wykorzystywanie technologii cookies i zapisywanie ich w pamięci Państwa urządzenia zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

karpaty pogoda POGODA RO
karpaty pogoda POGODA UA
karpaty pogoda POGODA PL
karpaty pogoda POGODA SK
karpaty pogoda POGODA CZ H A
karpaty nowości POLECAMY
W Górach Jest Wszystko co Kocham - sklep

Baza miejsc noclegowych
Tu znajdziecie miejsca noclegowe w różnych zakątkach Karpat. Baza ofert będzie sukcesywnie powiększana.
[więcej ...]

Ciekawe miejsca w Karpatach rumuńskich
Znajdziecie tutaj opisy najciekawszych i najbardziej popularnych miejsc w Karpatach rumuńskich. Listę tych miejsc podzieliliśmy na poszczególne pasma górskie lub regiony.
[więcej ...]

Flora Karpat
Dział w naszych galeriach poświęcony karpackiej florze. Znajdziecie tutaj zarówno ciekawe gatunki jak i te bardziej pospolite, występujące w Karpatach.
[więcej ...]

Ciekawe miejsca w Karpatach ukraińskich
Znajdziecie tutaj opisy najciekawszych i najbardziej popularnych miejsc w Karpatach ukraińskich. Listę tych miejsc podzieliliśmy na poszczególne pasma górskie lub regiony.
[więcej ...]

Karpackie wydawnictwa
Szukasz mapy, przewodnika czy albumu ? W tym dziale znajdziesz recenzje nowych, jak i tych będących na półkach wydawnictw karpackich.
[więcej ...]

Co rośnie w Karpatach?
Artykuły opisujące karpacką florę. Od mchów poprzez porosty, kwiaty po drzewa.
[więcej ...]

Ciekawe miejsca w Karpatach polskich
Znajdziecie tutaj opisy najciekawszych i najbardziej popularnych miejsc w Karpatach polskich. Listę tych miejsc podzieliliśmy na poszczególne pasma górskie lub regiony.
[więcej ...]

Osobliwości Karpat
Galerie zdjęć pokazujące ciekawe miejsca w Karpatach. Zamki, skanseny, cerkwie, rezerwaty - najciekawsze przedstawiamy w tym dziale.
[więcej ...]

Najwyżej oceniane
Najlepiej oceniane zdjęcia w naszych galeriach. Fotografie, które zdobyły najwięcej gwiazdek od naszych gości głosujących w galeriach.
[więcej ...]

Ciekawe miejsca w Karpatach słowackich
Znajdziecie tutaj opisy najciekawszych i najbardziej popularnych miejsc w Karpatach słowackich. Listę tych miejsc podzieliliśmy na poszczególne pasma górskie lub regiony.
[więcej ...]

karpaty nowość NOWOŚĆ

Wersja online
ZOBACZ

Wersja papierowa
KUP


karpaty banery PROMOWANE OFERTY
noclegi Rimetea
Hotel Ewka
karpaty księgarnia KSIĘGARNIA
Losowa oferta karpacka Bezdroży
Promocja dnia wydawnictwa Bezdroża
Losowa oferta Bezdroży
Losowa oferta promocyjnej Bezdroży

Wydawnictwo Libra

Góry Wołają Góry wołają
Reprint wydanego w 1939 r. albumu fotograficznego wędrówki z obiektywem po polskich górach od Olzy po rzekę Czeremosz.76,00 zł


karpaty polecamy NASZE SERWISY
Bieszczadzki Portal Internetowy
Bieszczadzki Baza Noclegowa
Soliński Portal Internetowy
Spala
Poleski Portal Internetowy
Karpaty imprezy POLECAMY
apuseniexperience
festivalul-transalpin
Wydawnictwo Ruthenus
Bieszczay biegówki
Przydatne linki PRZYDATNE LINKI
Bałkany Balkany.Travel.pl
Green Mountain Holidays Green Mountain Holidays
rumunia.net.travel.pl Rumuńskie wyprawy
Towarzystwo Karpackie Towarzystwo Karpackie
Skarby Podkarpackie Skarby Podkarpackie
Carpati org Carpati.org
TOnZ - O. Bieszczadzki TOnZ - O. Bieszczadzki
[więcej ...]
Reklama google REKLAMA
Karpaty aktualności POGODA W KARPATACH wpisz interesującą cię miejscowość, pasmo górski lub szczyt.


ViewWeather.com - World weather forecast | Carpathian Mountains

.: PARTNERZY :.

Tatrzański Park Narodowy Babiogórski Park Narodowy Pieniński Park Narodowy Magurski Park Narodowy Gorczański Park Narodowy Kurier Galicyjski


statystyka